Tomek wrócił do domu po moim treningu wyglądał na zrelaksowanego, przynamniej po tym dało się poznać, ze działania taty uspokoiły go trochę. Nie przejmował się już niczym związanym z tą głupią sprawą.
-Już teraz wiem, że dni są tylko po to, by do ciebie wracać każdą nocą złotą- zamruczał łapiąc mnie w szlafroku w przedpokoju i bujając się powoli.
-Nie znam słów co mają jakiś większy sens jeśli tylko jedno, jedno tylko wiem być tam zawsze tam gdzie ty -uśmiechnęłam się oczarowana moim romantycznym mężem.
-Jak nasz wieczór filmowy?- Spytał wchodząc ze mną do kuchni.
-Przemka nie ma, ale ja mam już przygotowany Fall. –Zapewniłam go.
-On nas już nie kocha- pokręcił głową mój mąż wyjął z lodówki colę i wziął kilka dużych łyków. –Zadzwonię do niego co on sobie wyobraża- rozbawiony wyjął telefon z kieszeni i zadzwonił do naszego przyjaciela.
-Tato?- Odebrał rozbawiony Przemek.
-Co ty sobie myślisz smarkaczu! Matka i ja czekamy żeby coś obejrzeć a ciebie nie ma! Nie tak cię wychowałem. –Strofował go Tomek. –Może ty się wyprowadź skoro tak ci ciąży przebywanie z nami, jestem tobą zawiedziony.
-Ubrałeś się ciepło Synku?- Dorzuciłam się jak nadopiekuńcza matka.
-Tak mamo wszystko ok., serio. Trzymajcie się Kochani, bo mi psujecie podryw, pa!- rzucił i się rozłączył. Gdy oboje byliśmy już wykąpani rzuciliśmy się na sofę w salonie i włączyliśmy pierwszy odcinek serialu. Odrobinę się ciągnął, ale zawsze chyba tak jest jak trzeba przedstawić historię i bohaterów. Tomek ziewał pod koniec jak smok, ale ja wtulona w niego chętnie obejrzałbym kolejny. Podniosłam się, żeby przynieść nam jeszcze trochę soku, podreptałam na palcach do kuchni. Nie wiem w sumie czemu na palcach, wieczorem zawsze tak chodzę, jakbym nie chciała nikogo obudzić. Rzuciłam okiem na bloga ładując go na komórce i po napełnieniu szklanek wróciłam do salonu. Mój mąż leżał już odwrócony pupą w stronę telewizora i oddychał spokojnie. Małżeństwa to jednak bywają rozczarowujące, pojawiło mi się w głowie i zaśmiałam się.
Jechaliśmy we dwójkę z Tomkiem na tylnym siedzeniu jego auta z przodu dwa nasze nowe goryle. Wyglądali jak maszyny do zabijania czujni, twardzi i pewni wszystkich swoich działań.
-Jak twój dzień dzisiaj? Dużo sądu?
-Nie, właściwie do czternastej mam kilka spotkań w dużych czasowych odstępach i mogę skończyć.
-Może pójdziemy na spacer?- Spytałam rozochocona tak wczesnym końcem pracy.
-Możemy- pokiwał głową. –Chłopaki, możemy?- Upewnił się.
-Tak Panie Hartman- odpowiedział mu Arek. –Możemy wszystko tylko musimy iść razem.
-Romantycznie, też się potrzymacie za ręce?- Spytałam a Wiktor wyglądał na oburzonego.
-Nie, nie będziemy, ale możemy być bardziej upierdliwi i mniej kompetentni jak córka pułkownika chce robić nam pod górkę i być wredna-Arek spojrzał na mnie we wstecznym lusterku, siedziałam przytulona do Tomka i szczerzyłam się ubawiona. Wcale nie było z nimi tak źle, było się z kim drażnić.
-Chciałbym zobaczyć jak wy terminatory łamiecie protokoły kompetencji wpisane przez mojego ojca. –Pierwszy raz słyszałam jak Wiktor się śmieje.
-Miałeś rację, nawet jak się drażni to ma ton jak ojciec- zwrócił się do Arka.
-Świetnie się bije, wczoraj raz jej nie zblokowałem to mnie dzisiaj boli- odpowiedział.
-Kochanie zrobiłaś Panu krzywdę?- Mój mąż przyglądał mi się uważnie, gapiliśmy się sobie w oczy gdy Arek parkował, oni wysiadali czekając na nas przy drzwiach a mi dalej mierzyliśmy się na spojrzenia. –Kocham Cię- powiedział i musnął moje czoło.
-Tak się nie wywiniesz. –Wyskoczyłam za nim z auta i złapałam go za klapy płaszcza.
-Bo co? Mnie też uderzysz?- Złapał mnie za kitkę i pociągnął delikatnie. Patrzyłam mu prosto w oczy bo mnie nie puszczał.
-Może- warknęłam.
-Nie mogę się doczekać- odpowiedział mi a ja wpiłam się w jego usta jakby od tego zależało moje życie. Zamruczałam czując jak jego język wsuwa się w moje usta i miażdży mój, delikatne wargi były bardzo napastliwe a mój mąż przyciskał mnie do siebie jak boa dusiciel o ile boa może dociskać cię do siebie ręką na temblaku.
-Kocham Cię- zachwycona cmoknęłam jeszcze jego nos. –Lecę do pracy mecenasie. –Rozpromieniłam się i popatrzyłam na naszą ochronę stojącą bokiem do nas. –Wiktor, uważaj na niego!
-Tak Pani Hartman –przytaknął idąc razem z moim mężem do kancelarii. Dzień w pracy był aktywny jak zawsze, Arek biegał za mną krok w krok co bywało fajne a czasem wkurzające.
Chciałam zrobić wszystko jak najszybciej żeby nie musieć zostawać w pracy za długo. Biegałam w prawo i w lewo wydając komendy, sprawdzając pracowników i wypełniając dokumenty.
-No serio?- Spojrzałam na pomoc kuchenną.
-Co? -Udawał, ze nie wie o co mi chodzi.
-Umówiliśmy się, że nie odwalasz lipy. Miało być porządnie zrobione- wzięłam bały ręcznik papierowy i przejechałam po dnie pieca. Wyjęłam brązowy. –Jeszcze raz. Wracam za pięć minut.
-Ale.
-No co ale?!- Odwróciłam się wkurzona. –Nie ma odwalania lipy, albo się nauczysz albo się nie dogadamy.
-Tak Pani Kierownik. –Przytaknął choć wyraźnie nie był szczęśliwy, że musi wykonywać swoje obowiązki. Pomaszerowałam z Arkiem za plecami na tył restauracji.
-Ty miałeś zapalić i wracać, czy mi się wydaje? – Spojrzałam na naszego ucznia.
-Już idę. –Zapewnił gorliwie, ale znałam te jego śpiewki.
-Już to ty tam powinieneś być, co się z wami dzisiaj dzieje?
-Bo szefowa czasem się czepia.
-Ja się jeszcze nie zaczęłam czepiać!
-Ale ja wyszedłem tylko na fajkę.
-Dwadzieścia minut temu, to że ja nie palę nie znaczy, ze nie wiem ile to trwa. Masz fart, że w ogóle na to pozwalam. Wcale nie powinieneś wychodzić.
-To nałóg, nie może mi Pani zabronić.
-Żebyś się nie zdziwił. –Ostrzegłam. –Na kuchnię, tylko ręce umyj po tym fajczeniu. –Byłam wkurzona, że musze się użerać z takimi pierdołami. –Podkręć im trochę śrubę- spojrzałam na kucharza. –Mają chodzić jak w zegarku. Nie podoba mi się to. Mają być profesjonalistami jak ty.
-Jasne Nela- kiwnął głową. Weszłam do chłodni żeby znaleźć sobie cytrynę.
-Pomóc?- Spytał Arek.
-Nie, ty nie jesteś tu, żeby mi pomagać. –Pokręcam głową sfrustrowana i przystawiłam sobie plastikowe stopnie. Weszłam na nie i stanęłam na palcach, żeby wygrzebać co chciałam. Pech chciał, że zsunęłam się z podestu i wpadłam na mojego goryla.
-Przepraszam- mruknęłam opierając się o jego ramiona. –Nie chciałam.
-Spoko, -złapał mnie za biodra i postawił na ziemi. –Wszystko ok.?
-Tak. –Podniosłam cytrynę z ziemi i weszłam znów na kuchnię. Chciałam sprawdzić jak się ma sprawa z piecem. Podskoczyłam jednak słysząc głośne trzaśnięcie za plecami. –Co ty…? -Spojrzałam na Arka trzymającego rękę na ścianie.
-Pająk- pokazał mi rozkwaszone bebechy na swojej ręce.
-Fu, trzymaj tą rękę ode mnie z daleka. –Ostrzegałam robiąc dwa kroki w tył, patrzyłam jak wyrzuca resztki do kubła i myje rękę.
-Luz, już nic nie mam. –Zapewnił pokazując umytą dłoń. –Boże ty się serio boisz- patrzył na mnie zaskoczony.
-Po czym niby poznałeś?- Starałam się być tak obojętna jak się dało. –Nie ważne zresztą- sprawdziłam resztę listy czystości która była bez zarzutu i poszłam na górę.
-Twój ojciec miał rację, ty się boisz. –Patrzył na mnie zaskoczony.
-No i?
-Nic. Widać jak ci krew szybciej płynie- położył mi palec na szyi. –Mega szybki puls.
-Nic mnie tak nie przerażą jak to gówno z krzywymi nogami- przyznałam szczerze. –Nie umiem tego opanować. W życiu bym tego nie zgniotła ręką. Brzydzę się.
-Zawsze do usług -zapewnił.
Wyszłam z restauracji za dziesięć druga, żeby zastać Tomka w kancelarii.
-Cześć Lola- uśmiechnęłam się do sekretarki. –Jest sam?
-Tak.
-Daj nam piętnaście minut. –Poprosiłam.
-Jasne- pokiwała głową. –Coś do picia?
-Nie, dzięki- ruszyłam do gabinetu a Arek za mną. –Poczekaj tu proszę- stanęłam do niego przodem.
-Zawsze chcesz żebym szedł z Tobą. –Wyglądał na zdezorientowanego, Wiktor uśmiechał się pod nosem siedząc za fotelu przed gabinetem.
-Zróbmy wyjątek- wyszczerzyłam się.
-Ok.- zajął miejsce obok kolegi po fachu a ja powiesiłam płaszcz koło nich i weszłam do gabinetu męża. Rozmawiał jeszcze przez telefon więc zrzuciłam botki i spodnie. Uniósł brwi patrząc na to i roztargniony odpowiadał coś osobie po drugiej stronie. Gdy byłam już tylko w bieliźnie podeszłam do niego i zdjęłam mu prze głowę krawat, rozpięłam koszulę, zdjęłam buty i skarpetki.
-Na razie, dzięki- odłożył słuchawkę a ja uśmiechałam się tylko.
-Jesteś najbardziej niepoprawną kobietą na świecie- pokręcił głową. –Ja tu pracuję.
-No i?
-No i jesteś zła- dopadł do mnie i zaczął całować. Lubił być zaskakiwany takimi rzeczami niecodzienne zachowania sprawiały mu frajdę. Zatkał mi usta ręką gdy wzdychałam za mocno sam zagryzł wargi, żeby nie wydać z siebie ani dźwięku co nie było zbyt łatwe.
-Wychodzimy?- Spytał Tomek otwierając mi drzwi i spoglądając na ochronę.
-Tak- Wiktor był w gotowości, choć skwitował uśmiechem to że zapinałam mankiet koszuli. –Pomóc?
-Nie dzięki. – Wsunęłam ręce w płaszcz trzymany przez Arka i zamachałam na sekretarkę.
-Dzisiaj mnie już nie ma- powiedział jej i wyszliśmy na zewnątrz. –Jesteś zaskakującą kobietą- objął mnie ramieniem mąż. –Czasem się wstydzisz, a czasem robisz takie rzeczy- wyszczerzył się.
-Miałam wkurzający dzień, muszę poustawiać kuchnię bo mnie nasi gówniarze wkurzają.
-Kto ich zdyscyplinuje lepiej jak nie ty.
-No wiem. To tylko irytujące bo ja w ich wieku taka nie byłam. Arek mnie dzisiaj uratował dwa razy. Mało go nie zabiłam zwalając się moim ciężkim tyłkiem na niego, ale mnie złapał jak spadałam ze stopni w chłodni.
-Mówiłem ci, że niepotrzebnie trzymacie te stopnie w chłodni bo są wilgotne, a ty wchodzisz na nie na obcasach. –Szatyn przewrócił oczami. –Nie mogłaś poprosić? Podałby ci pewnie. –Szliśmy powoli plantami w stronę Zamku.
-Mogłam, proponował, ale ja się nie będę przyzwyczajać do niańczenia. Wystarczy, że tata powiedział mu, że boje się pająków, aż z wrażenia zmierzył mi puls po tym jak jednego zabił gołą ręką.
-Nie miałaś zbyt fajnego dnia na to wychodzi.
-Niekoniecznie. –Przyznałam.
-Chodź kupię ci ciasto- pociągnął mnie w stronę kawiarni. Usiedliśmy we czwórkę przy stoliku Tomek wszystkim nam kupił picie i ciasto, siedziałam przytulona do niego i milczałam co jakiś czas sięgając po kolejny kawałek tary czekoladowej jeden dla mnie, jeden dla Tomka który swoją jedyną sprawną ręką mnie przytulał. –Lepiej?- Spojrzał na mnie z góry.
-Łapie powoli Zen- zapewniłam. –Jedziemy do domu chłopaki, macie dość?- Spytałam.
-Nie, nami się nie przejmuj. –Odezwał się Wiktor. –Chyba, że chcesz pogadać.
-A ty chcesz?- Zdziwiłam się. We dwójkę z Arkiem siedzieli na sofie na wprost nas, Tomek tulił mnie do siebie a ja na pół leżałam.
-Ciekawi mnie jedna kwestia. –Przyznał.
-No dawaj.
-Podobno pobiłaś syna Pułkownika i własnego męża przy pierwszym spotkaniu.
-Pobiłam synów obu Pułkowników, mój brat też nie miał łatwo, w sumie to zlałam każdego z synów wszystkich czterech pułkowników- roześmiałam się. –Taka prawda. –Przewróciłam oczami. Gapił się na mnie jakby mu to nie wystarczyło a Arek pochylił się w moją stronę jakbym miała zacząć snuć historię. –Za mało, ok. –Skumałam, że nie nasyciła ich ta odpowiedź. –Syn pułkownika to taka mała menda. Nie znoszę tego typa, Pułkownik spoko, ale ten jego syn- pokręciłam głową.- Miałam z siedemnaście lat, tata zabrał mnie na biegi i koleś ze mną przegrał mimo że miał łatwiejszą trasę. O milimetry co prawda ale jednak, podstawił mi nogę tuż przed metą, ale jestem dzieckiem mojego ojca więc lot na pysk mi nie straszny, przeturlałam się przez bark i wkurzyłam się skopałam go i przywaliłam z główki. Żaden dupek nie będzie mi mówił, że jestem słabsza bo jestem kobietą. –Tomek parsknął śmiechem.
-Ile razy o to walczysz i wiecznie komuś za to obijasz gębę? Nie zmienisz świata, ty wiesz że jesteś genialna, nikt więcej nie musi.
-Musi- zmarszczyłam czoło. –Tylko ciebie nie obiłam solidnie. Nie potrafiłam się obronić. Szedł za mną jak perwert od przystanku a do domu miałam prawie kilometr stamtąd w klatce puściły mi nerwy i zamiast dzień dobry strzeliłam mu w szczękę.
-Jeszcze tydzień mnie bolała.
-Czyli jednak się obroniłaś- stwierdził zdezorientowany Wiktor.
-Nie bardzo, później w odwecie owinął mnie moimi własnymi rękoma i unieruchomił a ja jak idiotka wąchałam go bo podobał mi się jego zapach. Podziałały feromony no i masz, jesteśmy tu i krótko mnie trzyma a jak ubezwłasnowolniona idiotka nie mam zdania. Od początku wiedziałam, że go kocham, to był mój pewnik. Nie miałam żadnych wątpliwości, to był ten facet z nikim innym nie byłabym szczęśliwa. Sama nie wiem, byliśmy od początku zdeterminowani być ze sobą.
-Byliśmy tak cholernie infantylni na początku- przewrócił oczami Tomek. –Jak przekartkuje twój pamiętnik to aż zgrzytam zębami. Boże jak bardziej żenujący może być człowiek, chłopaki też byli do bani. Ty też wariatkowa łaś wszystkim i biłaś się z Kleo poduszkami jak smarkula. Rozdawałaś buziaczki. Dramat. –Wzniósł oczy do nieba.
-No cóż, dorosłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz