Czy można umrzeć więcej niż raz? Nie, może inne pytanie. Czy można umierać żyjąc? Wiele razy. Za każdym razem, gdy się oddalam, czuje jak część mnie umiera, ta cieplejsza i weselsza wersja mnie samej. Zapada w śpiączkę, przełącza się na czas wegetacji, zasypia, aż do następnego razu. Nauczyłam się panować nad sobą, za każdym razem na lotnisku, potrafię powstrzymać żal i płacz. Uśmiecham się do niego, żeby miał na zapas wszystkich moich czułych gestów. Wykradam ostatnie pocałunki, słysząc kolejne ostatnie nawoływania dla pasażerów lotu. Kobieta z mikrofonem już wie, że potrzebujemy tylko minuty, zna nas, wszystkie nas znają, choć nigdy nie rozmawialiśmy. Obserwują nas za każdym razem. Przy każdym odlocie, zostawiam w Krakowie cząstkę siebie, taki mały kawałek, który pozwala mi później aktywować swoją drugą osobowość. Brzmi trochę jak rozdwojenie jaźni, ale przecież każdy z nas jest w pewien sposób szaleńcem. Znów stał na tarasie. Pomachał, choć wie jak koszmarny jest mój wzrok, ledwie widziałam zarys jego sylwetki i uniesioną rękę. Wzięłam głęboki oddech i wzbiłam się w powietrze, zostawiając za sobą przyjemne dwa tygodnie ferii.
-Jeszcze parę miesięcy- powtarzam to jak mantrę.
-Czego?- Spytał chłopiec siedzący obok.
-Czekania. –Odpowiedziałam spokojnie i spojrzałam na niego. Blondynek wyglądający na łobuza z rozbieganymi oczkami, już szukał czegoś, czym mógłby się zająć.
-Mi też mama nie chciała dać lizaka. –Spróbował mnie pocieszyć.
-A mój lizak został na lotnisku- westchnęłam.
-Może ci go nie zjedzą.
-Może nie- mówię już sama do siebie, bo młody znudzony moja melancholijnością wspiął się na fotel i zaczął robić miny do pasażerów siedzących za nami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz