Robiłam obiad, Tomek miał być za pół godziny. Miałam zamiar zaciągnąć go później do kina a na koniec zakopać się w łóżku i...
-Halo?- Odebrałam komórkę.
-Jesteś w domu?- Spytała krótko Roksana.
-No, wpadnij jak chcesz.
-Już jestem za rogiem, zaraz będę.
-Coś się stało?- Spytałam bo wydawała się mocno zestresowana.
-No, powiem Ci na miejscu. -Rozłączyła się. Domofon zadzwonił niecałe 5 minut później. Stałam w drzwiach i czekałam na nią aż wejdzie po schodach, przez telefon wyraźnie dało się wyczuć jakich problem, bałam się,że będzie płakać, chciałam jak najszybciej ukoić jej nerwy, ale ona była jak głaz. Spokojna i niewzruszona, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
-Hej, co jest?- Przyglądałam jej się z bliska dając jej buziaka na powitanie i pomagając jej się rozebrać. Miała jednak zaczerwienione oczy. -To ten baran, mam rację? Co powiedział tym razem?- Miałam na myśli Pawła, on miał język szybszy niż mózg. Czasem wyskakiwał z czymś tak niewiarygodnie głupim, że aż mi się w głowie nie mieściło. -Kotek, no mów- pogładziłam ją po ramionach stojąc przy drzwiach i patrząc w zielone oczy.
-Jestem w drugim miesiącu ciąży, to już prawie ósmy tydzień. -Oznajmiła beznamiętnie. Zbiła mnie z tropu, co? Jak to? Serio? Miałam ochotę pytać. Jak to się stało? Moja głowa walczyła z idiotycznymi pytaniami tworzonymi przez mój mózg. Za wszelką cenę starałam się być wsparciem więc wolałam przemilczeć pierwszy szok. Przytuliłam ją mocno i szepnęłam -Gratuluje- bojąc się że to ją zniszczy. -Będziesz świetną mamą.
-Nel- odsunęła mnie stanowczo. Była zła jak diabli. -Co ja teraz zrobię?- Spojrzała na mnie i tama pękła, najpierw poleciały dwie łzy, chwilę później szlochała a na koniec dopadł ją spazmatyczny ryk i histeria.
-Kochanie, poradzicie sobie. Macie nas. Masz Pawła, który kocha Cię jak głupi.
-Nie jesteśmy na to gotowi. -Szlochała.
-Powiedziałaś mu już?
-Nie, wiem to od dwóch godzin, nie potrafię się z tym zmierzyć. Wścieknie się. Zostawi mnie jak nic- znów zaczęła szlochać.
-Nie bądź głupia- wkurzyłam się- Paweł to porządny facet, odrobinę wiary!
-Muszę jechać powiedzieć rodzicom. Za półtorej godziny mam pociąg.
-Chcesz jechać sama?- Spytałam zaskoczona- sadzając ją na fotelu. -Nie ma mowy- warknęłam patrząc jak przekonana o słuszności tego pomysłu kiwa głową. -Poczekaj tu- zostawiłam ją na dole i pobiegłam do sypialni się spakować. Wrzuciłam parę rzeczy do torby, przebrałam się rzucając domowe rzeczy dokładnie tam gdzie stałam i zbiegłam na dół. -Sama nigdzie nie jedziesz, na pewno nie pociągiem. Ja cię zabiorę, nie waż się protestować. -Zamknęłam jej usta, cały czas chlipała.
-Kochanie, wróciłem- oznajmił Tomek otwierając drzwi.
-Super że jesteś- pocałowałam go czule. -Miałam właśnie dzwonić odłożyłam telefon na blat. -Roksana jedzie do rodziców na weekend- patrzyłam na niego wymownie, dając mu znak żeby nie wypytywał. -Pojadę z nią, zrobimy sobie taki babski wypad, zabierz chłopaków na piwo, pożywajcie życia w weekend.
-Korzystacie z przerwy świątecznej?- Pytał choć minę dalej miał zdezorientowaną.
-No, porwę Ci narzeczoną może kupimy jakieś fajne buty, albo znajdziemy suknie dla druhen. -Roxie, ogarnęła się i zaczęła łgać. Tomek objął ją w pasie, na jednym policzku ułożył dłoń a drugi czule ucałował.
-Bawcie się dobrze- spojrzał jej poważnie w oczy.
-Dzięki- zagryzła wargę.
-Zarezerwuj mi coś do spania w Poznaniu- poprosiłam gdy wkładałyśmy buty. -Nie lubię się zwalać bez uprzedzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz