25 stycznia 2015

Walka o honor

Rozważałam co dziś zrobić Tomkowi na obiad żeby mu podrzucić do pracy siedząc przy zamówieniu do restauracji. Obserwowałam moje kelnerki krążące po sali, wsłuchiwałam się w dźwięki dochodzące z kuchni i przyglądałam się przechodniom za oknem. Chwilę zadumy i relaksu przerwał mi mój telefon. Mąż! Genialnie, może powie mi co chce zjeść. 
-Kochanie?- Odezwał się gdy tylko przyłożyłam telefon do ucha. –Nie przynoś mi dziś nic do jedzenia, nie będzie mnie wiesz. 
-Czemu? 
-Bo Lola odstawia mnie właśnie do szpitala. 
-CO?!- Zerwałam się na nogi przestraszona. 
-Chyba złamałem rękę. Spokojnie, to nic takiego, tylko boli. 
-Gdzie jedziecie? 
-Pracuj, spokojnie. Nic mi nie będzie. 
-Tomek, albo mi powiesz, albo dowiem się na własną rękę. Nie chcesz, żebym się wściekła. 
-Uniwesytecki, już wchodzę. 
-Jestem tam za piętnaście minut. –Oznajmiłam. 

-Mąż-spojrzałam na Tomka siedzącego plastikowym krzesełku na izbie przyjęć. –Co się stało? 
-Jestem niezdarny chyba- wzruszył ramionami i się skrzywił. 
-Upadłeś? 
-No- skrzywił się- ale jak zamierzasz o tym pisać to możesz zmienić historię na bardziej pasjonującą, że zrobiłem coś w obronie twojego honoru. Najlepiej bójka z jakimś pooranym bliznami łajdakiem z jednym szklanym okiem i więziennymi tatuażami i czterem kolegami. 
-Jesteś głupiutki- ucałowałam jego policzek. 
-Nie napiszesz chyba że poślizgnąłem się jak ciota na mokrych schodach do kancelarii? 
-Tak było? 
-No. 
-Och Kochanie- złapałam go za zdrową rękę i się uśmiechnęłam. –Nic się nie przejmuj. Długo będziemy czekać? 
-Chyba wyjątkowo nie. –Wskazał mi podchodzącą do nas pielęgniarkę. 
-Pan Hartman? 
-Tak. 
-Zapraszam na prześwietlenie. Rzeczy może Pan zostawić dziewczynie, będzie Panu łatwiej. 
-Żona, pomożesz z płaszczem? –Zabrałam od niego wszystkie rzeczy i uśmiechnęłam się pokrzepiająco patrząc jak odchodzi z pielęgniarką korytarzem. 

Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, widziałam go i mogłam ocenić, że nie ma dramatu ale chciałam mu oszczędzić bólu. Jak zwykle na izbie przyjęć trzeba było uzbroić się w cierpliwość, ja czekałam, ale on pewnie też siedział w jakiejś kolejce, albo czekał na technika który miał mu zrobić zdjęcie. Pielęgniarki i lekarze mijali mnie co chwilę, ale żadne nie zainteresowało się czy jestem żoną poszkodowanego, więc pewnie nawet nie wiedzieli, że czekam tu na męża i zastanawiam się czemu tak długo to trwa, co mu robią i czy nie cierpi z bólu. Uśmiechnęłam się do myśli o moim mężu i jego dbałości o wizerunek „zrobiłem coś w obronie twojego honoru” jakby jemu nie należał się mały pakiet niezdarności i przypadku. Nikt nie był perfekcyjny, ale on zawsze starał się do tego dążyć. Minęło półtorej godziny od kiedy zginał mi z oczu i zaczynałam zamieniać się w jeden wielki nerw. 
-Przepraszam Panią bardzo, czy mogłaby Pani sprawdzić co dzieje się z moim mężem?- Grzecznie spytałam pielęgniarkę. 
-Proszę Pani, nie ma Pani wyłączności na opiekę lekarską na izbie przyjęć. –Obruszyła się. 
-Tak, wiem. Chciałabym się tylko upewnić, nie ma go od półtorej godziny, to naprawdę dość sporo zwłaszcza jak na was. 
-Jak się Pani nie podoba to może Pani nie czekać- odgryzła się. 
-Mogę- pokiwałam głową, wzięłam płaszcz Tomka i poszłam w stronę części z gabinetami. Przy naszej częstotliwości urazów, mojej, czy reszty Niewidzialnych znałam już mniej więcej układ izby przyjęć. 
-Nie może Pani tam wejść- stwierdziła obojętnie. 
-Czyżby? –Wcisnęłam najbardziej wytartą kombinację cyfr na zamku numerycznym. Nie podziałało, pierwsze dwa razy. Później ciąg liczb się zgodził. 
-Nie, może Pani!- Poszła za mną. –Musi Pani wyjść tylko poszkodowani. –Mówiła tym wkurzającym nosowym głosem i tonem znudzonej urzędniczki, a ja już zaglądałam do pracowni rtg, tam było pusto. Gabinety były kawałek dalej, otworzyłam pierwszy pusty, drugi mały chłopiec z rozciętym łukiem brwiowym, trzeci pusty. 
-Kochanie? –Mój mąż stał na końcu korytarza z temblakiem i szyną. 
-Co tak długo?- Spytałam zatroskana. 
-Musi Pani wyjść, nie może tu Pani być, to włamanie. –Prawie biegła za mną pielęgniarka. –Tomek rzucił na nią okiem i znów spojrzał na mnie uśmiechając się czarująco. 
-Proszę wybaczyć mojej żonie. Wiem bywa upierdliwa i marudna, już czekam na dokumenty i wychodzimy, nie będziemy robić Pani problemu. –Zaczął ją urabiać, zawsze dawałam mu posprzątać moje awantury gdy miał na to ochotę, jego ludzi szybciej słuchali bo był czarujący, ja nie znosiłam czekać i uśmiechać się do ludzi którzy mnie wkurzali, on wręcz przeciwnie. Potrafił zapanować nawet na najbardziej irytującymi babami. Wystarczyło parę uśmiechów i zrzucenie na mnie winy a one gapiły się w niego jak w obrazek, bo był tym czarującym facetem tej wkurzającej baby. Jeszcze parę lat temu piekliłabym się widząc jak laska zaczyna spoglądać na niego z pod rzęs i się uśmiecha, ale teraz obserwowałam jak ta biedna laska poddaje się urokowi mojego cudownego męża. 
-Proszę bardzo Panie Hartman- lekarz wyszedł z gabinetu i podał Tomkowi wypis i inne karteluszki. 
-Dziękujemy Panu bardzo- obdarzyłam mężczyznę swoim uśmiechem numer jeden i zabrałam od niego dokumenty. –Kochanie, chodźmy- zarzuciłam szatynowi płaszcza na ramiona. 
-Do widzenia- rzuciliśmy prze ramię i już nas nie było. W między czasie dzwoniłam już po taksówkę. 
-Jedziemy do domu, co zjesz na obiad? 
-Nie, idźmy do pracy. Nic mi nie jest. 
-Pozwoliłbyś mi pracować? Gdybym to ja upadała? 
-Ja nie jestem… 
-Pozwoliłbyś? 
-Nie. 
-Właśnie- odtworzyłam mu drzwi taksówki. –Jedno wolne popołudnie cię nie zabije. 

Ja w wolne popołudnie zakapałabym się pod kocem z książką i popijałabym kakao które zdobiłby mi mój mąż. 
-Kochanie, jesteśmy w domu!- Krzyknął Tomek od progu. 
-Cześć Tato!- Odezwał się z łazienki Przemek. 
-Zjemy na obiad chińczyka? -Spytał mój mąż. 
-Jasne, już się zabieram. 
-Nie, ty zostań, zamówimy. Wypiję piwo, zjemy chińczyka i obejrzysz ze mną jakiś film. Wieczorem może skoczymy do Pawła? 
-Dobra-uśmiechnęłam się godząc na plan męża. 
-Ojcze, co się stało? Zupa była za słona?- Przemek wyszedł do nas w samym ręczniku. 
-Grawitacja- przewrócił oczami szatyn. –Mam zwichnięty łokieć. 
-No to do dupy -pokiwał głową przyjaciel –ja idę na randkę, jak nie wrócę to nie dzwońcie na policję. 
-Powiesz coś więcej?- zainteresowałam się idąc z płaszczem mojego męża do przedpokoju. 
-Jeszcze nie, może nie warto- wyjaśnił. Wzięłam piwo dla Tomka i sok dla siebie, otworzyłam piwo o metalowe okucie stolika i wręczyłam je mojemu kalece. Zamówiliśmy jedzenie i włączyliśmy film. Przytulałam go a on wydawał się nie odczuwać bólu przez cały czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz